środa, 29 czerwca 2011

Kulki mielonego w aromatycznym sosie Omo-Chakir

Kilka dni temu wspomniałam o mielonych, które przygotowała na brukselskie spotkanie blogerów kulinarnych Nawal z La cuisine d'Omo-Chakir. Nawal pochodzi z Maroka i prowadzi u siebie autentyczną kuchnię arabską. Jak mogliśmy się przekonać, jej orientalne dania cudownie pachną, a niektóre z nich są dodatkowo niezwykle proste. Tak jak te małe mielone, które Nawal podała na pikniku blogerów, a które od czasu tego spotkania zdążyłam już zrobić dwa razy. Polecam je wam gorąco, a na blog Omo-Chakir na pewno będę często wracać. 




Kulki mielonego w aromatycznym sosie Omo-Chakir
Boulettes de viande sauce sucrée salée
500 g mielonego mięsa (biorę pół na pół cielęcina + wieprzowina)
1 cebula
łyżka posiekanej pietruszki
łyżka posiekanej kolendry
łyżeczka kolendry
łyżeczka imbiru
łyżeczka cynamonu
1 jajko

sos
puszka pomidorów lub 1 kg świeżych
1 cebula
2 łyżeczki cynamonu
2 łyżeczki imbiru
łyżeczka pieprzu
łyżeczka soli
łyżka miodu lub syropu z agawy
trochę oleju



Zaczynamy od sosu: na oleju podsmażamy drobno posiekaną cebulę, powinna się zeszklić, ale nie przypalić. Następnie dodajemy sparzone i obrane ze skóry pomidory oraz przyprawy. Zagotowujemy i skręcamy ogień. Sos powinien pogotować się z 15 minut i zredukować. Gdyby był zbyt gęsty, można dolać trochę wody.


Podczas kiedy sos będzie redukował się na lekkim gazie, przygotowujemy mięso na mielone. Cebule ścieramy na tarce, dodajemy jajko, zioła i przyprawy i dokładnie mieszamy.


Sos przecieramy przez sitko, aby uzyskać gładką jednolitą konsystencję lub miksujemy.


Formujemy małe kuleczki, im mniejsze, tym lepiej przejdą aromatem sosu, i wrzucamy je do gotującego się sosu. W zależności od wielkości, kulki mięsa w ciągu kilku minut dojdą do siebie. Przed podaniem możemy danie posypać świeżo posiekaną kolendrą.


Nawal radzi podać je z chlebem. Pomyślałam, że możemy podać je również z kuskusem, ryżem lub jakakolwiek kaszą, ale w praktyce okazuje się, że ten przepyszny sos najlepiej wyciera się z talerza kawałkiem chleba lub bagietki. 

 




niedziela, 26 czerwca 2011

Malinowe clafoutis na kruchym spodzie


Wiem, wiem, tradycyjne clafoutis powinno być z czereśniami, ale u nas tak obrodziły maliny, że przyszło mi do głowy zrobić z nimi clafoutis. Takie trochę inne niż zazwyczaj, na kruchym spodzie z przepisu Ladurée. Miałam trochę wątpliwości po drodze, tymbardziej, że na rynku widziałam dzisiaj całkiem tanie wisienki, ale po podwieczorku, którym rozkoszowaliśmy się w ogrodzie, wszyscy przyznaliśmy, że nasze maliny nieźle się obroniły i że nie był to głupi pomysł
Powiem więcej , to było pyszne!
 

Malinowe clafoutis na kruchym spodzie
Przepis z Ladurée – Le livre "Sucré"

na ciasto :
250 g mąki
125 g masła
szczypta soli
4 łyżki wody
2 żółtka

na clafoutis:

175 g cukru
szczypta soli
50 g Maizeny
50 g mąki
3 jajka + 2 żółtka
30 cl słodkiej śmietany
30 cl mleka
250 g malin lub innych owoców
starta skórka z jednej cytryny

 

Z podanych składników zagniatamy ciasto i wkładamy do lodówki na godzinę.
Wałkujemy i wykładamy wysmarowaną masłem formę. Wkładamy do rozgrzanego piekarnika (180°C) na 15 minut. 

Bardzo ważne, powinna to być wysoka forma (!!!), ja użyłam po prostu tortownicy 


 

Łączymy mąkę z maizeną, cukrem i skórką z cytryny. Dodajemy szczyptę soli. Następnie jajka i żółtka, na końcu śmietanę i mleko. Ciasto powinno mieć płynną naleśnikowatą konsystencję. Wylewamy trochę ciasta na podpieczony spód, układamy owoce i delikatnie dolewamy ciasta aż po brzegi formy. Zapiekamy przez 20-25 minut w piekarniku o temperaturze 170°.








sobota, 25 czerwca 2011

Brukselskie spotkanie blogerów kulinarnych

Tydzień temu odbył się w Brukseli zjazd blogerów kulinarnych. I ja tam byłam (zaproszona przez Mumukouski), miód i wino piłam (w dosłownym tego słowa znaczeniu ;) więc najwyższy czas słów o tym parę napisać
Spotkania takie organizowane są przez blogerów z Francji - i nie tylko - już od kilku lat w miejscowości Soissons, gdzie lokalne technikum gastronomiczne użycza swoich pomieszczeń i infrastruktury na tę okazję. W Brukseli spotkanie takie odbyło się po raz pierwszy, przybyło na nie wielu blogerów z Francji i Belgii. Głównym organizatorem spotkania był portal o tematyce kulinarnej 750g.com i związany z nim Chef Damien oraz blogerzy z Belgii: Apolina z Bombay-Bruxelles i Philou z Un cuisinier chez vous.     

 

Dwa dni minęły pod znakiem licznych degustacji, demonstracji, wspólnego gotowania, dzielenia się przepisami i informacjami. Miałam na własne oczy okazję przekonać się, jak różnorodna i ciekawa jest społeczność francuskojęzycznych blogerów. Patronat nad imprezą objęli cukiernik czekoladnik Benoît Nihant, oraz Benoît Molin, twórca kulinarny (on sam tak się określa ! créateur culinaire) i autor wielu książek kulinarnych. Gościem honorowym był szef kuchni z brukselskiej restauracji Sea Grill, Yves Mattagne
Nie sposób opisać wszystkich prezentowanych dań i blogerów, więc wspomnę tylko niektórych. Duże wrażenie zrobiła na mnie jagnięcina z warzywami z tajine przygotowana przez Sandro z Histoire de goût. Zresztą popatrzcie sami, jak pięknie wyglądało danie Sandro. 


 
 



Warzywa z tajine zostały ułożone w formie warkocza, który Sandro przyozdobił kwiatkami, jadalnej a jakże, aksamitki. Bowiem na spotkanie blogerów został również zaproszony ogrodnik-pasjonat Marc Herman z Potager retrouvé, który przybył z kilkoma skrzynkami sadzonek oraz najrozmaitszymi przyprawami i ziołami w doniczkach. Czego tam nie było?! Postanowiłam zresztą wybrać się wkrótce do jego gospodarstwa, żeby urozmaicić przydomowy ogródek i nasze sałatki.

 
 
 
Do wyjątkowych nalezała równiez prezentacja Yves Mattagne z Sea Grill.  Jak wskazuje nazwa  restauracji, którą prowadzi, Yves lubi eksperymentować z rybami i owocami morza, więc i tym razem przedstawił nam szybkie i orzeźwiające danie na lato związane z morzem: carpaccio de mer. 
 

 

Yves Mattagne jak na tak utytułowanego i sławnego szefa kuchni, okazał się wyjątkowo cierpliwym i ciepłym facetem: nie szczędził czasu na obszerne wyjaśnienia i odpowiedzi na pytania nas "amatorów". Przy okazji zdradził nam kilka swoich trików i ciekawych technik. Ciekawa jestem czy odgadlibyście, co robią na jego stole te czarne okrągłe kamienie. Więc wyobrazcie sobie, Yves Mattagne piecze chleb barwiony atramentem ośmiornic, a jego cieniutkie kromki, cieniutkie jak koronka, zdobią dania w jego kuchni. Te mniejsze "kamyki" to bezy z tym samym atramentem. Wszystko na talerzu było jadalne. Samo carpaccio zostało wykonane z homarca (langoustine), ale nie tyle owoce morza budziły zdumienie, co kiełki, listki, pędy i algi, którymi Yves Mattagne udekorował talerz. Miałam okazję spróbować mertensji nadmorskiej (mertensia maritima). Nie uwierzycie, ale jej srebrzyste jadalne listki przypominają smakiem ostrygi. 



Jednak najwiecej emocji dostarczył nam konkurs kulinarny, który odbył się w niedzielę po południu. Kiedy my konczyliśmy spokojnie lunch, trzy osoby wyłonione na podstawie nadesłanych wcześniej przepisów, krzątały się przy przygotowaniu deseru, którego tematem przewodnim miała być gorzka czekolada. Na wykonanie tego dania przeznaczono 45 minut, a oceniali je Benoît Nihant i Benoît Molin. Nagrodą był kosz produktów Benoît Nihant.  Zdania były podzielone nie tylko wśród jurorów ale i wśród blogerów.
 
 

Zwyciężczyni, autorka ciastka z czeresienkami, Sandrine z bloga La table de Sandrine,  oprócz wspaniałej nagrody, miała prawo do dodatkowego pokazu swoich umiejętności cukierniczych. Zresztą Sandrine to nie byle kto, bo już wcześniej startowała z sukcesem w mistrzostwach Francji dla kucharzy amatorów. Pod względem smakowym jednak do gustu przypadł wszystkim deser Sandry z Ok c'est bon. Pod warstwą kremu kryło się wyjątkowo pyszne i kruche ciastko, które zaskoczyło jurorów swoją teksturą i smakiem. Sandra podała już przepis (Croustillant chocolat bergamote) !
A oto i Sandrine w akcji, podziwiajcie ;)

 
Cacao au fleur de sel
 
Nie mogliśmy się napatrzeć...
Pozostaje teraz tylko cierpliwie czekać, aż wszyscy opublikują na blogach prezentowane przepisy. (No i na kolejne takie spotkanie). Na pikniku, który odbył się w sobotę, wielkim hitem okazały się marokańskie mielone Nawal z La cuisine d'Omochakir. Na szczęście Nawal zdążyła już zamieścić przepis i ja zdążyłam je już przetestować, a jutro będzie powtórka, więc spodziewajcie się ich w kolejnych wpisach. 
 



 
Uf, to był chyba najdłuższy wpis na tym blogu - kompletnie zgłodniałam od wklejania tych zdjęć ;))

środa, 22 czerwca 2011

Gofry Ladurée

Na blogu jest już kilka przepisów na gofry, ale ci, którzy mnie dobrze znają, wiedzą, że kolekcjonerka przepisów na gofry ze mnie. Więc i Ladurée nie mogłam przepuścić, tym bardziej, że moja paryska przyjaciółka Doro obdarowała mnie niedawno przepięknie wydaną książką z przepisami Ladurée. Dostałam wersję Sucré. Podobno jest i Salé (Doro, przyjeżdżaj częściej!). Więc dzisiaj na podwieczorek były gofry z Ladurée. Kiedy skończyłam mieszać ciasto, odstawiłam na godzinę, żeby odpoczęło, włączyłam komputer, zobaczyłam je również u Liski (!!!). I wierzcie mi, jeszcze trudniej było odczekać tę godzinę, którą sugeruje przepis. 



Ciasto jest bardzo przyjemne w pracy, niezbyt skomplikowane i trochę przypomina ciasto na ptysie. Gofry pachną delikatnie wodą z destylacji kwiatów kwaśnej pomarańczy
*, po upieczeniu są złociste, a w smaku lekko przypominają naleśniki. To nie są gofry kruche i nawet odkładanie ich na kratkę w czasie stygnięcia nie pomoże. Ale mimo wszystko smakowały. Nie nazwałabym ich jednak francuskimi, bo nie jest to wcale reprezentatywny dla kuchni francuskiej przepis. Ot jeden z wielu wart uwagi. Zresztą sami spróbujcie. 


Gofry Ladurée
Gaufres Maison Ladurée
proporcje na 6 sztuk

75 g mąki
125 ml + 75 ml mleka
20 g cukru
szczypta soli
30 g masła
3 jajka
50 ml kwaśnej śmietany
1 łyżka wody z kwiatów pomarańczy

Zaczynamy od podgrzania 125 ml mleka z cukrem, solą i masłem. Po zdjęciu z ognia dodajemy mąkę i porządnie mieszamy, aby uniknąć grudek. Ustawiamy z powrotem na ogniu i gotujemy przez minutę cały czas mieszając, tak aby odparować nadmiar płynu. Ciasto powinno odchodzić od ścianek naczynia zupełnie jak ciasto na ptysie. Zdejmujemy z ognia i dodajemy pierwsze jajko. Kiedy połączy się z ciastem i powstanie gładka masa, dodajemy kolejne. Na samym końcu dodajemy resztę mleka, śmietanę i wodę pomarańczową. Dokładnie mieszamy i odstawiamy na godzinę. Pieczemy na lekko wysmarowanej neutralnym tłuszczem gofrownicy. Liska napisała, że tłuszcz nie był potrzebny. Moja gofrownica na najprawdopodobniej silniejszą moc, bo szybko się przypalały i tłuszcz okazał się konieczny. 






*
Woda z kwiatów pomarańczyEau de fleur d'oranger – to woda kwiatowa, zwana fachowo hydrolatem. Hydrolat jest produktem ubocznym powstającym podczas destylacji mającej na celu pozyskiwanie z roślin (np. lawendy czy tymianku) olejków eterycznych. Powstająca w czasie destylacji para wodna zabiera ze sobą cząsteczki nierozpuszczalnych w wodzie olejków eterycznych. Następnie po ochłodzeniu woda oddziela się od olejku eterycznego. Jednak ta schłodzona woda nie jest „czysta” - znajdują się w niej rozpuszczalne w wodzie części roślinne oraz niewielka ilość olejku eterycznego. Dobra jakościowa woda z kwiatów pomarańczy powinna zawierać powyzej 0,6 g olejku na litr. Ze względu na swój wyjątkowy aromat jest bardzo popularna w kuchni Magrebu. Stosowana jest również w przemyśle kosmetycznym.






piątek, 17 czerwca 2011

Fais-moi du couscous chéri

Przede wszystkim dużo marchwi i rzepek (które można zastąpić kalarepkami), potem cukinia, papryka, pomidory (najlepiej świeże, sparzone i obrane ze skórki) i cebula. W zależności od pory roku może też być dynia, kapusta albo fenkuł. Albo i ziemniaki. Wszystko pokrojone na duże kawałki i wrzucone do kuskusjera w odpowiednim momencie, tak by żadne z warzyw nie rozgotowało się na papkę. No i na samym końcu cieciorka, o ile jest miękka z puszki - wychodzi taka smakowita, gęsta zupa-bulion nazywana marqa
Nie ma jednego nieomylnego przepisu na kuskus, każde z państw Maghrebu ma swoją tradycję, ba, każda rodzina robi go pewnie trochę inaczej. Harissę podaje się raczej osobno, tak żeby każdy sobie dodał wedle uznania - nie wszyscy mają taką samą tolerancję na przyprawy. Do tego mergezy z rusztu i uczta w orientalnym stylu gotowa. Pozostaje skrzyknąć gości.



500 g marchewki 

4 pomidory
2 ładne cukinie
3 cebule 

papryka najlepiej po jednej z każdego koloru
puszka albo miseczka namoczonej dobę wcześniej suchej cieciorki
2 fenkuły
5 rzepek albo młodych kalarepek
500 g drobiowych skrzydełek lub udek, dobrze jest też mieć jakąś kość, kawałek baraniny też by się przydał, żeby kuskus był autentyczny, ale zapewniam, że na kurczaku możecie polegać
przyprawy: łyżeczka ziarenek kolendry, pół łyżeczki papryki, łyżeczka przyprawy 5 smaków, sól i pieprz
3-4 ząbki czosnku
neutralny olej do smażenia





Zaczynamy od przyrumienienia kawałkow mięsa na rozgrzanym oleju. Delikatnie przyrumienione z każdej strony przekładamy do rondla, a na reszcie oleju podsmażamy pokrojoną w piórka cebulę. Cebulę dodajemy do mięsa, zalewamy litrem wody i zagotowujemy. Jeśli namoczylismy wcześniej cieciorkę, to również dodajemy ją w tym momencie. Jeszcze lepiej jest ją wcześniej trochę pogotować, bo cieciorka długo dochodzi do siebie. W tym momencie dodajemy również pomidory, czosnek i przyprawy. Po kilkunastu minutach wrzucamy ostrugane marchewki. Czekamy 10 minut i dodajemy pokrojone na ćwiartki fenkuły, obrane rzepki i pokrojone papryki. Cukinię gotuje się najkrócej, dlatego dodajemy ją na samym końcu i gotujemy bardzo krótko. Zaraz po cukinii dodajemy cieciorkę, jeśli jest z puszki. I bulion z warzywami jest gotowy. Nie jest to więc, jak widać, nic skomplikowanego. 
Bulion i warzywa przygotowuje się w dolnej części kuskusjera. To wyższe piętro służy do przygotowania samego ziarna kuskusu. Oczywiście najprościej jest zalać kuskus lekko osolonym wrzątkiem. Można się również posłużyć bulionem, kuskus zyska na aromacie. No a najlepiej jest przygotować kuskus metodą tradycyjną, która jest niestety czasochłonna, a może być i bolesna, bo jak mówi arabskie powiedzenie - Qui ne s'est pas brûlé les doigts, n'a jamais fait de bon cousous (Kto nie poparzył sobie palcow, nigdy nie robił dobrego kuskusu)

Rozcieranie kuskusu - photo Clafou

Dobry kuskus powienie być sypki i sypać się w kopczyk w misie. Nie powinien być wilgotny i nie powinien się kleić jak ten błyskawiczny z torebki – dlatego długo i cierpliwie rozciera się ziarenka widelcem albo po prostu palcami. 

Zaczyna się od skropienia suchych ziaren kuskusu kilkoma łyżkami neutralnego oleju. Ziarna należy potem dokładnie wymieszać i porozdzielać, by nie tworzyły się grudki. Potem zalewa się kuskus szklanką gorącej lekko osolonej wody i znowu miesza i rozciera. Po chwili kuskus trafia na kuskusjer na gotujący się pod spodem bulion lub wrzątek. Znowu się go zdejmuje, miesza i rozciera, i powtarza całą operację po kilka razy, aż do uzyskania satysfakcjonującego efektu. Więc wbrew naszym wyobrażeniom o kuskusie z torebki, to potrawa zdecydowanie slow food


Couscousier - photo de Clafou
Wierzcie mi, nie mam takiego specjalnego garnka w domu i pewnie mieć nigdy nie będę, i radzę sobie zalewając kuskus raz bulionem lub wrzątkiem w proporcjach 1 na 1, a potem starannie kuskus rozcieram widelcem.




Na zakończenie kuskusowych rozwazań polecam waszej uwadze film tunezyjskiego reżysera, Abdela Kechiche'a, « La graine et le mulet », wyświetlany pod tytułem « Sekret kuskusu ». Jest to poruszająca opowieść o Slimanie, starszym już, trochę zmęczonym życiem człowieku. Sliman przez wiele lat pracował ciężko w porcie przy remoncie statkow, jest rozwodnikiem, ale pomimo napiętej po rozwodzie sytuacji, niesnasek i kłótni o pieniądze z byłą żoną, ma bardzo ciepłe i serdeczne stosunki z dorosłymi już dziećmi i ich rodzinami. Jego rodzina gromadzi się co niedzielę w mieszkaniu matki, i wśród rodzinnych chichotów, przekomarzań, i typowego dla takich spotkań rozgardiaszu, ktoś zawsze pamięta, żeby odłożyć i zanieść trochę kuskusu Slimanowi. Starcza go nawet dla jego nastoletniej pasierbicy, buńczucznej Rym. Nie jest to najłatwiejszy okres w życiu Slimana: wydaje mu się, że jego życie jest totalną porażką, że niczego się nie dorobił - na dodatek zostaje zwolniony z pracy. Wpada więc na pomysł zakupu starej barki w porcie i przerobienia jej na restaurację serwującą kuskus. Wszyscy, zarówno dzieci, była żona, obecna towarzyszka Slimana, jak i bliźsi i dalsi znajomi, starają się pomóc w realizacji tego niełatwego przedsięwzięcia. 


 

Naprawdę warto obejrzeć: film został nakręcony w Sète, pracowali przy nim zupelnie nie profesjonalni aktorzy (z takimi zazwyczaj pracuje A.Kechiche) i zgarnęli kilka znaczących nagród. Poruszająca opowieść, jednocześnie hołd zlożony pokoleniu, które latami cieżko pracowało, by wyżywić liczne rodziny i zapewnić jakiś start w życiu swoim dzieciom. No i ten kuskus – z filmu dowiecie się, że można przyrządzić go również z rybą.


Miłego weekendu, być może z kuskusem, wam życzę ;))







poniedziałek, 13 czerwca 2011

Ruskie z przepisu Jamiego


Nigdy nie byłam wielką fanką Jamiego, ale powoli zaczynam zmieniać zdanie. Wpadła mi w ręce ostatnio u znajomych jego książka Rock'n Roll cuisine. Jest tam sporo przepisów z włoskich wędrówek Jamiego i nie są to bynajmniej tagliatelle i spaghetti. No dobra, te też są, ale obok są również caramellas i culurzones. Co proszę ? Tak, tak: culurzones albo jeśli ktoś woli culingionis, w zadziwiający sposób przypominające nie tylko kształtem, sposobem klejenia ale nawet nadzieniem nasze ruskie. 

 

Culurzones robi się na Sardynii z nadzieniem z młodego świeżego sera pecorino, gotowanych i rozgniecionych ziemniaków, oraz drobno posiekanej świeżej mięty. 
Jamie rzecz jasna musiał coś w tym przepisie ulepszyć i muszę przyznać, że całkiem fajnie mu to wyszło. Więc oprócz ziemniaków jest i pieczona czerwona cebula, jest i nuta balsamico, a zamiast świeżego pecorino dostępniejsza ricotta. Wiem, że do Jamiego nie muszę was przekonywać, więc może spodobają się i wam te pierogi? 
Przepis pochodzi z Rock'n Roll cuisine
 





Ruskie z przepisu Jamiego
250g mąki
150 ml ciepłej wody
porządna łyżka smalcu
szczypta soli


2 ładne duże czerwone cebule
kilka gałązek świeżego tymianku
ocet balsamiczny
400 g ziemniak
ów
150 g ricotty
50 g tartego parmezanu


na sos: garść pinioli
ocet balsamico pół szklanki
100 g zimnego masła
1 duża czerwona cebula
przyprawy
kilka listków rukoli do przybrania



Piekarnik rozgrzać na 180-200 stopni. Cebulę pokroić w ćwiarki bądź ósemki i ułożyć na blaszce z gałązkami tymianku. Skropić delikatnie oliwą i polać 10 łyżkami balsamico. Przykryć folią aluminiową. Na blaszcze obok ułożyć nieobrane, wyszorowane i ponakłuwane widelcem ziemniaki. Włożyć obie blaszki do piekarnika na 40 minut. (Użyłam tak, jak radzil Jamie, odmiany ratte - bardzo drobnych ziemniaków. Jeśli będziecie mieć większe ziemniaki, 40 minut na pewno nie wystarczy, więc po wyjęciu cebuli zostawcie ziemniaki jeszcze na co najmniej 20 minut).
W międzyczasie zagniatamy ciasto z podanych składników.
Po przestudzeniu ziemniaki obieramy ze skórek i rozgniatamy widelcem. Cebulę z grubsza siekamy, a najprościej będzie i ziemniaki i cebulę przepu
ścić przez maszynkę lub przez specjalną praskę. Dodajemy ricottę, parmezan i porządnie przyprawiamy solą i świeżo mielonym pieprzem.
Wałkujemy ciasto i lepimy pierogi. Gotujemy w osolonej wodzie. 
 
Teraz sos: piniole należy uprażyć na suchej patelni. Cebulę na sos obieramy i kroimy w piórka. Wrzucamy na patelnię i szklimy na oliwie. Kiedy będzie już w miarę miękka, zalewamy balsamico i mieszamy. Dodajemy bardzo zimne masło z lodówki i rozprowadzamy je w sosie z balsamico. Dzięki masłu sos stanie się aksamitny i nabierze konsystencji emulsji. Doprawiamy i tak przygotowanym sosem polewamy pierogi przed podaniem, posypujemy uprażonymi piniolami i dekorujemy listkami rukoli.


Prawie jak ruskie a jednak trochę inaczej. Polecam gorąco.


piątek, 10 czerwca 2011

Szpinak z cieciorką Marka Bittmana

Piątek to taki dzień, kiedy kończę co prawda wcześniej pracę, ale na piątkowe popołudnie i wieczór zostawiam sobie zwykle masę rzeczy do załatwienia oraz zakupy na cały przyszły tydzień. Lodówka wypełnia się tego wieczoru spektakularnie, ale nie zostaje niestety zbyt wiele czasu na zrobienie kolacji. Dlatego tego dnia sprawdzają się u nas przepisy Marka Bittmana

Mark Bittman od kilkunastu lat redaguje w New York Times'ie rubrykę kulinarną zatytułowaną Minimalist. Jest cenionym za bezpośredni styl i proste, nieskomplikowane przepisy krytykiem i autorem wielu książek. Nie tylko z przepisami, bo właściwie Mark mniej pisze o gotowaniu, a więcej o samym jedzeniu. Co złego jest w naszym sposobie odżywiania się i jakie wynikają z tego zagrożenia, co serwują nam największe korporacje produkujące żywność i jakie błędy żywieniowe popełniamy. Co zmieniło się w naszym sposobie odżywiania na przestrzeni lat (za dużo mięsa, za mało warzyw, za dużo fast foodów, za mało domowego jedzenia) i co z tego wynika. Oto pytania, na które stara się odpowiedzieć Mark Bittman. Jeśli wpadnie wam w ręce któraś z jego książek, przeczytajcie koniecznie albo przynajmniej zajrzyjcie na jego stronę.

A tymczasem szpinak z cieciorką i chorizo z przepisu Marka. Od razu widać, że facet lubi proste i dobre jedzenie oraz sezonowe świeże składniki. 

Szpinak z cieciorką i chorizo 
Fried Chickpeas with Chorizo and Spinach
 
proporcje dla 4 osob
400 g świeżego szpinaku
puszka cieciorki
1 chorizo
80 ml sherry

sól i pieprz

trochę oliwy i bułki tartej

Na patelni rozgrzewamy 3-4 łyżki oliwy, na którą wrzucamy odsączoną wcześniej cieciorkę (Dlatego warto wyjąć ją z puszki i odcedzić z godzinę wcześniej). Smażymy ją przez kilka minut na dość ostrym ogniu. W międzyczasie kroimy chorizo na kawałki i dodajemy do cieciorki. Przyprawiamy solą i pieprzem. Cieciorka powinna przez kilkanaście minut odparować i usmażyć się na chrupko, jak podkreśla Mark: chickpeas should be crisp. Przekładamy cieciorkę i chorizo, a na patelnię wrzucamy umyty i osuszony szpinak oraz sherry. Mieszamy, przyprawiamy i kiedy sherry odparuje, dodajemy z powrotem cieciorkę i chorizo. Mieszamy delikatnie i właściwie gotowe. Mark ma w zwyczaju jeszcze posypać danie domowej roboty bułką tartą, którą zwykle przygotowuje na poczekaniu z resztek pieczywa. Skrapia je kilkoma kroplami oliwy i zapieka przez moment, tak żeby przyrumienić wierzch.
Szybka, prosta i sympatyczna kolacja, prawda?



Myślę, że taki szpinak może z powodzeniem dołączyć do akcji szpinakowej, któr
ą zaproponowała nam w tym miesiącu Wedelka z Kuchennych wzlotów i upadków
 Czas na szpinak!